Nie ważne jak życie jest ciężkie Nigdy nie trać nadziei

czwartek, 9 maja 2013

56. Mecz

12 grudnia
Cassidy
 Niechętnie wstałam z łóżka. Wolnym krokiem poczłapałam do łazienki. Wzięłam prysznic i ubrałam się w wielkie spodnie i szeroki sweter. Ostatnio wszystko nosiłam szerokie, za sprawką mojego syna. Rozczesałam włosy i zeszłam na dół. 

- Cześć kochanie.- powiedział Liam i mnie pocałował.- Cześć szkrabie.
- Możesz nie gadać do mojego brzucha, nieco dziwnie się czuję.- poprosiłam narzeczonego.
- No dobra.- jeszcze raz pocałował mnie w usta.- Pięknie wyglądasz.
- Tsa, Liaś mnie nie oszukasz widziałam siebie w lustrze. Przypominam hipopotama.
- Nie przypominasz.
- Dobra to kwestia dyskusyjna. Gdzie Tess?
- Już w szkole.- odpowiedział.- Zawiozłem ją i zrobiłem zakupy. Masz ochotę na śniadanie?
- Zadajesz głupie pytania. Jasne, że mamy ochotę. 
Usiadłam do stołu, a Liam podał mi śniadanie. On mnie strasznie rozpieszcza. Po śniadaniu pojechaliśmy na stadion. Chłopacy grali dzisiaj mecz charytatywny. Jechaliśmy sobie samochodem kiedy w radiu usłyszałam moją piosenkę. Lima pogłośnił i spojrzał na mnie pytająco.
- To twoje?- bardziej stwierdził niż zapytał.
- No. Zabiję Paula.- powiedziałam wkurzona.
- Kotku, tobie nie wolno się denerwować.
- Ale i tak go zabije.- odpowiedziałam.
- Powiem ci, że świetna jest ta piosenka.- oderwał na chwilę wzrok od drogi i pocałował mnie w policzek.
Dojechaliśmy na miejsce, Liam poszedł się przebrać, a ja opieprzyć Paula. Znalazłam go na trybunach. Moja mina nie świadczyła o niczym dobrym.
- Paul do jasnej cholery, kto ci pozwolił puścić tę piosenkę w radiu.- warknęłam.
- Cass, przecież to jest wspaniała piosenka. Masz talent, a nie chcesz pokazać go światu. 
- Jak ty sobie wyobrażasz robienie kariery przeze mnie. Ja jestem w dziewiątym miesiącu ciąży.
- Kto ci każe teraz, później jak urodzisz.
Nie odezwałam się bo poczułam śliny ból i wodę spływającą po moich nogach. Mocno ścisnęłam jego rękę.
- O kurwa jak boli.- jęknęłam.
- Cass co się dzieje?- zapytał przerażony.- Oddychaj, tutaj jest lekarz.
- Liam, gdzie Liam?
- W szatni, zaraz po niego pójdę. Chodź.
- Weź i chodź. 
- Pomału, przytrzymaj się mnie.
Poszłam za jego radą i całkowicie oparłam się na nim. Bolało jak cholera. Idąc w stronę karetki spotkaliśmy Liama.
- O matko co się dzieje?
- Ona rodzi.- odpowiedział mu Paul.
Jakoś doszliśmy do tej głupiej karetki. Dwaj sanitariusze od razu się mną zajęli. Jeden rozmawiał przez telefon chyba z położną.
- Dobra, nie zdążymy pani dowieźć do szpitala bo jakiś wypadek był.
- Przepraszam, że co kurwa? Nie ja chcę do szpitala, tam dadzą mi znieczulenie, będzie lekarz.
- No przykro mi, jest pani skazana na nas.
Znowu jęknęłam, o Boże czemu to tak musi boleć. Liam dzielnie trzymał mnie za rękę, a była pewna, że pogruchotałam mu kości. Urodziłam w karetce, no normalnie tego się nie spodziewałam. 
- Mają państwo synka.
Na ręce dostałam mojego chłopczyka owiniętego w niebieski kocyk, który kupił Paul. Liam siedział za mną, tak, że mogłam się o niego spokojnie opierać.
- Jak go nazwiemy?- zapytał.
- Nie myślałam o tym jeszcze.- odpowiedziałam.- Jak panowie się nazywają?
- Louis.- odpowiedział jeden.
- Odpada mamy jednego Louisa, a pan?
- Damien.
- Ładnie, co ty na to Liam?
- Damien Payne, cudownie.- pocałował mnie w usta.- Paul, trzeba odebrać Tess.
- Da się załatwić, to ja po nią jadę, a wy pewnie do szpitala.
- Tak, teraz spokojnie możemy przeciskać się przez ten korek.- zauważył jeden z sanitariuszy.
- To był was pierwszy poród?- zapytałam tak z ciekawości.
- Zgadza się.- odpowiedzieli jednocześnie..
- Nawet dobrze sobie panowie poradzili, przepraszam za te wszystkie słowa.
- Nic nie szkodzi. To co jedziemy do tego szpitala?
- Tak.
Z uwielbieniem patrzyłam się na mojego synka. Był taki słodki. Zanim zdążyliśmy odjechać dołączyła do nas reszta One Direction.
- Wygraliśmy.- powiedzieli.
Zaszokowani spojrzeli na zawiniątko w moich rękach.  No tak oni nic nie widzieli.
-  Dobra wybaczamy ci, że nie grałeś.- odezwał się Louis.-  Jak go nazwaliście.
- Damien.
- O szkoda, że nie Tommy.
-  Tommo nie przesadzaj, Damien to ładne imię. - Zayn strzelił go po głowie.
- Dzięki Malik.
- Nie ma za co. Dobra jedźcie do szpitala my niedługo dołączymy.

No tego to wy się pewnie nie spodziewaliście. Mam nadzieję, że rozdział się wam podobał. Mile widziane komentarze i do następnego.

5 komentarzy:

  1. Nareszcie Cass urodziła:) Kurczę, to już staje się nudne. Przy każdym twoim rozdziale piszę, że jest świetny, genialny albo cudowny, no ale co zrobić jak taka jest prawda?:D Czekam na kolejny:*

    OdpowiedzUsuń
  2. ahahha rozwalił mnie ten rozdział :D
    świetny jest!!
    czekam nn ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Zgadzam się z ania6965 za każdym razem rozdział jest fantastyczny i za każdym razem nie mam pojęcia co pisać. Nie chcę się ciąglę powstarzać i widzę, że nie ma to sensu, bo wszystko co piszesz jest cudowne, boskie, superowe :D
    I prawda nie spodziewałam się, że Cassidy właśnie teraz urodzi i to w karetce. Cieszę się, że wszystko wróciło do normy. Czekam na next <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Urodzić w karetce! Chyba bym tak nie chciała, ale dobrze że wszystko jest w porządku. Super rozdział i czekam na więcej :*

    OdpowiedzUsuń
  5. No super, super. Urodziła w karetce tylko czemu ten mały to Nie louis hehe. Świetny rozdział.

    OdpowiedzUsuń